Taras

1.7K 62 1
                                    

Nikodem i Marcel siedzieli z tyłu auta. Przez pół drogi do Zajezierza, nie odezwali się do siebie ani słowem. Syn Szymona wsunął na uszy słuchawki, podłączył je do tabletu. Słuchał muzyki.
Marcel przytulił się do leżącego na tylnim siedzeniu samochodu płaszcza Danieli. Próbował zasnąć. Bezskutecznie. Za każdym razem, gdy zamknął oczy, Nikodem kopał go w nogę. Marcel nie komentował tego. W końcu jednak nie wytrzymał.
- Jesteś nienormalny! - wrzasnął na całe gardło.
- Głupek - odparł Nikodem pod nosem.
- Sam jesteś głupek! - odparował Marcel.
- Daniela obejrzała się w stronę chłopaków.
- Mam zjechać na pobocze? Uspokoić was? - rzekł Szymon spoglądając we wsteczne lusterko.
- Bo mnie kopie - odparł Marcel z nerwami.
Nikodem skierował wzrok w stronę lewej szyby. Nic nie odpowiedział.
Kilkanaście minut później dotarli na miejsce. Marcel wyszedł z samochodu i pobiegł nad jezioro.
- Woda jest ciepła! - zawołał. - Będziemy mogli się kąpać?
- Tak. Za cztery miesiące - odpowiedział Szymon z uśmiechem.
- Nikodem, chodź do domu. Zrobię ci herbatki - szepnęła Daniela do wciąż siedzącego w aucie chłopca. Malec nie zareagował na jej prośbę. Był przybity.
Szymon zaniósł bagaże do domu. Marcel zrobił obchód po okolicy. Sprawdził, czy tratwa jest cała, czy wiatr nie połamał tamtejszych drzew.
Daniela wstawiła wodę na herbatę. Wyszła na taras. Nikodem wciąż siedział w samochodzie. Kobieta postanowiła, że spróbuje jeszcze raz przyprowadzić go do domu.
Podeszła do auta, otworzyła drzwi.
- Nikodem, taki ładny mamy dzień. Będziesz tu siedział cały czas? - spytała wpatrując się w błękitne oczy chłopca.
- Potem wyjdę - odparł spuszczając głowę. Podniósł ją, gdy tylko usłyszał stanowczy głos ojca.
- Niko! Wysiadka!
Bez słowa odpiął pas i wyszedł z samochodu. Szymon i Daniela przyjrzeli mu się z uwagą. Chłopiec usiadł na tarasowych schodach.
- Żal mi go... - szepnęła Daniela.
- Za pół godziny mu przejdzie - odparł Szymon.
- No, oby...
Gdy tylko narzeczeni weszli do domu, Nikodem podniósł się z drewnianych schodów. Pobiegł w stronę tratwy. Niepewnie uśmiechnął się do stojącego w pobliżu Marcela.
- Wypływamy na ocean? - spytał cicho.
- No... A nie gniewasz się już na mnie?
- Nie - odpowiedział malec.
- Musimy spytać tatę, czy możemy popływać - rzekł Marcel.
- Kogo? - zdziwił się Nikodem. - Chyba mojego tatę!
- No, twojego - przyznał Marcel. - To, chodź. Ja się go zapytam, a ty się wcale nie odzywaj, bo znowu coś wypalisz i twój tata nam zabroni pływać po jeziorze. Po prostu nic nie mów, Niko. Potrafisz nic nie mówić?
- Tak. Nie odezwę się - szepnął Nikodem.
Chłopaki pobiegli prosto do domu. Gdy weszli do salonu, w kominku paliło się drewno. Szymon i Daniela siedzieli na kanapie. Byli bardzo rozbawieni.
- Hej! - zawołał Marcel od progu. - Możemy z Nikodemem popływać tratwą po jeziorze?
- Już się pogodziliście? - spytał Szymon.
- Tak - odpowiedział Marcel.
- No, okej. Będziecie na siebie uważać?
- Tak. Nie będziemy się popychać ani bić. Słowo.
- No, dobrze... Skoro tak, to macie moją zgodę - rzekł mężczyzna z namysłem przyglądając się milczącemu Nikodemowi.
Marcel pobiegł w stronę wyjścia. Szymon chwycił syna za nadgarstek prawej ręki.
- Wszystko okej? - spytał bacznie obserwując chłopca. Malec nic nie odpowiedział. Tylko kiwnął głową.
- Nie odzywasz się do mnie? Jesteś na mnie obrażony? - ciągnął dalej Szymon.
Tym razem chłopiec kiwnął przecząco.
- Powinienem się martwić? Zawieść cię do lekarza? Coś jest z tobą nie tak? - padło kolejne pytanie.
- Dość tego! - zawołał Marcel ponownie wchodząc do salonu. - Co ja ci mówiłem? Masz z nim nie gadać. Chodź! - dodał próbując oswobodzić nadgarstek Nikodema z ręki Szymona.
- Marcel! Co to ma znaczyć? Co? - odezwała się Daniela.
- Nic, nie wtrącaj się! - odparł chłopiec. - Tak mi się nieładnie powiedziało do mamy - szepnął po chwili spoglądając na Szymona. - Mamuś, nie gniewaj się - dodał wciąż próbując uwolnić Nikodema z uścisku mężczyzny. - No, puść go wreszcie!
Szymon nie wiedział, co ma znaczyć dziwne zachowanie chłopaków. Puścił rękę Nikodema. Marcel pociągnął kolegę w stronę drzwi. Obydwaj niemalże upadli na podłogę. Po chwili szybko wybiegli z domu.
- Co to było? - rzekł mężczyzna kierując wzrok na narzeczoną
- Nie mam pojęcia - odparła. - O, mój telefon dzwoni... Jakiś nieznany numer. A co, jeśli to tata? - zdenerwowała się.
- Odbierz - rzekł Szymon wzruszając ramionami.
- Wyjdę na taras - szepnęła kierując się w stronę oszklonych drzwi.
Szymon usiadł na kanapie. Podrapał się po głowie.

Chłopaki leżeli na drewnianych balach. Łódź dryfowała po jeziorze. Było ciepło. Mimo to, obydwaj mieli na sobie czapki i kurtki.
- Czemu taki jesteś? - rzekł Marcel ni stąd ni zowąd.
- Że niby jaki? - spytał Nikodem przecierając oczy rękoma.
- No obrażasz się i robisz te wszystkie głupie rzeczy...
- Jakie głupie rzeczy?
- No, pamiętam, że jak się poznaliśmy to byłeś zupełnie inny. Tak się słuchałeś taty, a teraz jak coś do ciebie mówi, to przewracasz oczami!
- Wcale nie przewracam oczami! - oburzył się Nikodem. - Ale nie muszę go we wszystkim słuchać...
- I potem za to obrywasz...
- Ty też mu się stawiasz. Skoro ty możesz, to ja też.
- Niko, mi to samo tak jakoś wychodzi, jakby niechcąco, a ty to robisz specjalnie... Słyszałem parę dni temu jak mama rozmawiała z twoim tatą u mnie w domu... Twój tata był zmartwiony. Zastanawiał się, dlaczego się tak dziwnie zachowujesz.
- Gdzieś to mam - odparł Nikodem.
- Nie mów tak, Niko.
- Coś ci powiem, Marcel. Mój tata w ogóle mnie nie kocha - wyznał chłopiec.
- Co? Głupi jesteś! Czemu tak myślisz?
- Bo jak ty powiedziałeś, że chcesz deskorolkę, to tata zaraz na drugi dzień nam kupił. A jak ja zgubiłem telefon, to tacie jakoś nie przyszło do głowy, żeby mi kupić nowy - rzekł Nikodem.
- Ale za to kupił ci deskorolkę!
- Tylko dlatego, że tobie kupił.
- Niko, mówiłeś mu o tym?
- Po co? Powie, że wygaduję głupoty i tyle!
- To zróbmy eksperyment. Nie wrócisz na noc do domu. Zobaczymy, czy będzie cię szukał, czy nie. Jeśli tak, to znaczy, że jest okej.
- Jakbym nie wrócił na noc do domu to na pewno dostałbym lanie! Wymyśl coś lepszego, Marcel.
- Okej, nie zjesz kolacji, zrobisz przy stole mega smutną minę i wyjdziesz na taras. Jeśli za tobą pójdzie to jest okej.
- Jak nie będę jadł kolacji, to mnie skrzyczy i powie, że za pięć minut chce widzieć pusty talerz... I będę musiał zjeść.
- Niko, ale twój tata do mnie też tak mówi. Raz nawet do mamy tak powiedział. Ty też byłeś wtedy u mnie w domu. Tata zrobił mamie naleśniki, a ona powiedziała coś, że nie chce jeść. I on na nią krzyknął. I zjadła.
- To ja już nie wiem...
- Mam pomysł, Niko - szepnął Marcel niepewnie podnosząc się z tratwy. Spojrzał w stronę brzegu. Daniela i Szymon siedzieli na starej łodzi. Co jakiś czas zerkali w stronę chłopców.
- Niko, wstań - powiedział Marcel pomagając przyjacielowi się podnieść. Chwycił Nikodema za kołnierz od kurtki. - Nabierz powietrza w usta - rzekł po chwili. Gdy tylko Nikodem to zrobił, Marcel z całej siły pchnął go do wody.
Daniela i Szymon momentalnie usłyszeli przeraźliwy krzyk Nikodema.
- Marcel! Rzuć koło ratunkowe! - krzyczał Szymon ruszając synowi na ratunek.
Chłopiec zacisnął zęby. Spoglądał to na topiącego się Nikodema, to znów na płynącego w stronę tratwy Szymona.
Nie chciał rzucić koła. Pragnął, by to Szymon wyciągnął z wody Nikodema. Chłopiec był pewien, że po takiej akcji ratunkowej Nikodem nie będzie miał wątpliwości, że ojciec go kocha.
Na brzegu stała Daniela. Widząc, że Marcel nie reaguje na jej krzyki, uklękła w lodowatej wodzie. Nie rozumiała zachowania syna. Dokładnie widziała, jak Marcel pchnął chłopca do jeziora. Była przerażona. Głośno płakała.
Nikodem nie wołał już pomocy. Coraz wolniej poruszał rękoma i nogami. Brakowało mu tchu. Kilka razy zachłysnął się wodą.
Szymon nie dawał za wygraną. Płynął tak szybko, jak potrafił. Ale odległość między jednym a drugim była znaczna. Nie zdążyłby dopłynąć na czas. Marcel w porę sobie to uświadomił. W ostatnim momencie wrzucił do wody koło ratunkowe.
Gdy Szymon podpłynął do Nikodema, chłopiec trzymał się kurczowo koła. Był przerażony.
Szymon odholował malca do brzegu, po czym zaniósł go do domu.
Daniela tak się trzęsła, że nie była w stanie wyjąć ręcznika z szafki. Szymon postawił chłopca przy piecu. Bez słowa zdjął z niego przemoczoną odzież. Ubrał mu piżamę, wsunął na nogi ciepłe skarpety. Otulił grubym kocem po samą szyję.
- Szymon, idź się przebierz. Posiedzę z nim - szepnęła Daniela.
Mężczyzna nic nie odpowiedział. Patrzył na syna. Otarł ręką łzy.
- Nikodem, jak to się stało, że wpadłeś do wody? - rzekł drżącym głosem.
- Nie wiem, tato - odparł chłopiec trzęsąc się z zimna.
- Szymon. Idź. Rozchorujesz się - szepnęła Daniela. - No już! - krzyknęła po chwili zaciągając Szymona do łazienki.
Dwie minuty później, mężczyzna podszedł do chłopca. Był już przebrany. Podsunął szeroki, skórzany fotel pod kominek. Usiadłszy na nim, przywołał do siebie syna. Wziął Nikodema na kolana. Czule głaskał go po podsuszonych lekko włosach.
Obydwaj milczeli. Nikodem mocno przytulił się do taty. Miał lodowate dłonie. Szymon ucałował je.
Daniela wyszła na taras. Popatrzyła w stronę jeziora. Tratwa stała przy brzegu. Była przyczepiona do metalowej rury. Daniela bała się o Marcela. Wiedziała, że po tym co zrobił, na pewno nie wróci na noc do domu. Usiadła na drewnianych schodach. Wybuchnęła płaczem.

Ojczym od matematykiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz