Było słoneczne popołudnie. Marcel siedział na huśtawce przed blokiem. Nudziło mu się. Miał nadzieję, że za niedługo przyjadą Szymon z Nikodemem.
Kątem oka spoglądał na Adasia jeżdżącego na małym, czerwonym rowerku. Po ostatniej konfrontacji z jego ojcem, Marcel postanowił trzymać się od dzieciaka z daleka.
Na placu zabaw nic ciekawego się nie działo. Marcel chwycił w rękę leżącą na trawie gałąź. Rył nią tunele w ziemi.
W pewnym momencie jego uwagę przykuło dwóch podchodzących do Adasia chłopaków. Obaj byli nieco starsi od Marcela. Chłopiec kojarzył ich ze szkoły. Z zaciekawieniem patrzył, jak obydwaj pochylają się nad Adasiem i coś szepczą mu do ucha. Mały chłopczyk, zgodnie ze swoim zwyczajem wpadł na pomysł, by zawołać mamę. Wydarł się na całe gardło. O dziwo, nikt nie przyszedł mu z pomocą.
Dwaj oprawcy poczuli się pewnie. Podnieśli Adasia za kaptur od kurtki i prowadzili go w stronę sklepu.
Przeszli obok Marcela. Chłopiec spojrzał na Adasia ze współczuciem. Było mu go naprawdę żal.
Gdy minęli plac zabaw, Marcel zdecydował, że stanie w obronie dzieciaka. Podbiegł do chłopaków. Jeden z nich wciąż trzymał Adama za kaptur. Marcel wyrwał małego z jego uchwytu.
- Leć do domu! - nakazał malcowi.
Po chwili Adasia już nie było. Zwiał.
Dwóch chłopaków stało naprzeciw Marcela. Ten trzymał w ręku półmetrową gałąź i był gotów w razie konieczności ją użyć.
- To moje osiedle - rzekł Marcel. - Spadajcie stąd!
Chłopcy, do których skierowane były te słowa, spojrzeli na siebie z uśmiechem. Jeden z nich jednym ruchem wyrwał Marcelowi z rąk gałąź. Drugi stanął tuż przy Kromulskim, po czym go popchnął. Marcel boleśnie upadł na chodnik. Gdy tylko stanął na nogi, poczuł kolejne popchnięcie. Ponownie przewrócił się na twardą, betonową kostkę. Zrozumiał, że sam nie da sobie rady z dwoma oprawcami. Nie wiedział, co zrobić.
Wyższy chłopak chwycił Marcela za bluzę, podniósł go. Tymczasem drugi uderzył chłopca kijem w łydki. Marcel upadłby poraz trzeci, gdyby nie coś niebywałego. Otóż, Adaś przyprowadził odsiecz - swojego tatę. Na widok rosłego mężczyzny, chłopcy zwiali. Ojciec Adasia nie gonił ich. Popatrzył z empatią na Marcela.
- Dasz radę iść? - spytał.
Kromulski skinął twierdząco głową. Był wdzięczny za pomoc. Dopiero teraz dostrzegł na swoich dłoniach głębokie zadrapania.
- Pomogę ci... Odprowadzę cię do domu - rzekł mężczyzna.
- Nie. Nie trzeba - szepnął chłopiec. - Poradzę sobie.
Marcel poszedł prosto do bloku. Był cały obolały. Szczypały go łydki i piekły rany na dłoniach. Postanowił, że nie powie mamie o całym zajściu. Po cichu wszedł do mieszkania.
Kilka minut później zadzwonił dzwonek do drzwi. Daniela prędko wpuściła gości do środka.
- Ciociu, masz coś zimnego do picia? - szepnął Nikodem.
- Chyba nie - odparła. - Może skoczylibyście z Marcelem do sklepu?
- Świetny pomysł - rzekł Szymon wyjmując portfel z kieszeni kurtki. Podał synowi do ręki pięć złotych. - Wystarczy na sok?
- Na sok tak, ale na krakersy i żelki już nie - odpowiedział Nikodem.
Szymon wyciągnął z portfela dwudziestozłotowy banknot. - Proszę - rzekł podając go synowi.
Nikodem uśmiechnął się. Prędko zajrzał do pokoju Marcela.
Gdy tylko chłopcy wyszli z mieszkania, Daniela wstawiła wodę na kawę.
- Jak Marcel w szkole? - spytała.
- W miarę - odparł Szymon. - Pani Kasia powiedziała, że wystawi mu z plastyki szóstkę na koniec roku. Z tego, co wiem, z wuefu też ma same piątki i szóstki...
- A ty co mu wystawiasz?
- Na półrocze miał wybłaganą czwórkę. Byłoby dobrze, gdyby ją utrzymał.
- Rozmawiałam dzisiaj z Zosią. Mówiła, że polski u niego leży, że nie przykłada się do lekcji i ogólnie sobie ją lekceważy. Nie wierzyłam za bardzo w jej słowa, dopóki nie zobaczyłam tego. Tylko spójrz...
Daniela wyciągnęła z szafki zeszyt syna. Był skrajnie zniszczony. Miał pogięte rogi. Już sama okładka była popisana czarnym markerem. Jednak prawdziwy koszmar zaczynał się po otwarciu zeszytu. Wszędzie widniały rysunki. Pismo chłopca było niedbałe. Niektóre kartki były podziurawione cyrklem, inne do połowy wydarte. Szymon zaniemówił. Nigdy dotąd nie widział czegoś podobnego.
- Co ja mam mu powiedzieć? - spytała Daniela wzruszając ramionami. - Przecież to jest karygodne. Toż jego brudnopis wygląda milion razy lepiej niż to oto coś! - dodała zbulwersowana. - Dlaczego się nie odzywasz?
- Nie wiem... Myślę... Dostanie szkołę. Niech no tylko wróci do domu.
Na spełnienie tych słów długo nie trzeba było czekać. W osiedlowym sklepiku nie było kolejki, toteż chłopcy raz, dwa zrobili zakupy i wrócili do domu. Zanieśli słodycze do pokoju Marcela.
Chwilę później chłopiec wszedł do kuchni po szklanki do soku.
- Marcelek, chodź tu do mnie na moment - rzekł Szymon stanowczo.
Malec postawił szklanki na stole, po czym posłusznie stanął przy Szymonie.
- Pokaż mi, proszę swój zeszyt od polskiego - rzekł Jasiński.
- No dobrze... Jest w pokoju... Wezmę szklanki po drodze - odparł chłopiec.
Daniela postawiła na stole dwie filiżanki z kawą. Niespokojnie spojrzała na zegarek. Marcel wrócił do kuchni po zaledwie minucie. Podał Szymonowi do ręki zupełnie niezniszczony zeszyt od języka polskiego. Mężczyzna bez słowa przeglądał starannie zapisane kartki. Nigdzie nie brakowało notatek ani prac domowych.
Daniela stanęła za plecami narzeczonego. Z niedowierzaniem wpatrywała się w zeszyt syna.
- Mogę już iść? - spytał chłopiec po chwili.
- Nie - odezwała się Daniela. - Skoro to jest twój zeszyt od polskiego, to możesz mi wytłumaczyć, co to jest? - spytała rzucając na stół totalnie zniszczony zeszyt syna.
- Myślałaś, że to jest mój zeszyt od polaka? Jesteś nienormalna?! - krzyknął chłopiec bez zastanowienia.
Szymon nie dał mu ani chwili na refleksję. Z miejsca wymierzył chłopcu dwa klapsy w tyłek. Marcel zupełnie się tego nie spodziewał. Już nie było mu do śmiechu.
- Jak ty się odzywasz do mamy? - spytał Szymon po chwili.
- Przepraszam - odparł chłopiec natychmiast.
- O co chodzi z tym zeszytem, co? - rzekł Jasiński.
- Piszę w nim na lekcji, a potem w domu przepisuję wszystko do tego zeszytu - wyznał malec zgodnie z prawdą.
- Dlaczego od razu, na lekcji nie piszesz tak ładnie, jak tutaj?
Marcel spuścił głowę na dół. Nie wiedział, co odpowiedzieć. Prawda była taka, że zwykle na języku polskim bardzo mu się nudziło. Demolowanie zeszytu było świetnym sposobem na zabicie czasu. Ale jak powiedzieć o tym Szymonowi?
- To ja może wyrzucę ten zeszyt i od jutra będę pisał tylko w tym ładnym - szepnął chłopiec spoglądając na mamę.
- Nie "może", tylko na pewno - rzekł Jasiński podając malcowi do ręki zniszczony zeszyt.
Chłopiec podszedł do dolnej szafki. Wrzucił zeszyt do kosza na śmieci. Pytająco spojrzał na Szymona.
- Masz więcej takich zastępczych zeszytów? - rzekł Jasiński.
- Tak. Od historii mam też taki - przyznał chłopiec pokornie.
- To do dzieła!
Marcel ze zwieszoną głową powędrował do swojego pokoju. Chwilę później wrócił do kuchni. Wyglądał zupełnie inaczej niż przed chwilą. Był wzburzony. Bez słowa wyrzucił drugi zeszyt do śmietnika. Łzy cisnęły mu się do oczu.
- Co się dzieje, Marcel? - spytał Szymon.
- Nic - odpowiedział chłopiec. Po obydwu policzkach poleciały mu łzy.
Szymon chwycił go za rękę. Przyciągnął chłopca do siebie.
- Co się dzieje? - powtórzył.
- Nikodem zjadł mi wszystkie żelki. Nie zostawił mi ani jednego - szepnął chłopiec ocierając łzy ręką.
Szymon wstał z krzesła. Wszedł na korytarz. Wyciągnął portfel ze skórzanej torby.
- Trzymaj - rzekł podając Marcelowi do ręki pięćdziesiąt złotych. - To jest twoje kieszonkowe. Musi ci wystarczyć na cały miesiąc.
Chłopiec w mig uspokoił się. Przetarł dłonią ostatnie łzy.
- Masz własną skarbonkę? - spytał Szymon po chwili.
- Nie mam - odpowiedział chłopiec.
- W takim razie jutro dostaniesz świnkę skarbonkę, w której będziesz mógł trzymać swoje oszczędności.
- Ale ja nie będę oszczędzał - szepnął malec.
Szymon uśmiechnął się.
- Dobrze - rzekł. - W takim razie nie dostaniesz świnki skarbonki - dodał spoglądając na stojącą w dali Danielę.
Marcel popatrzył przez chwilę na otrzymany banknot. Wiedział, że taki pieniądz ma dużą wartość. Nie mówiąc nic więcej, przytulił się do Szymona.
- Dziękuję - szepnął mu do ucha.
- Proszę - odparł Szymon. - Możesz teraz lecieć do sklepu po żelki.
CZYTASZ
Ojczym od matematyki
Short StoryMarcel to zbuntowany dziesięciolatek mieszkający z samotnie go wychowującą matką. Czuje się panem w swoim domu i nie szanuje nikogo. Wraz z nastaniem nowego roku szkolnego będzie uczęszczał do nowej szkoły. Jak się okazuje, jego wychowawcą będzie no...