132.

395 29 42
                                    

- Jak można nie wiedzieć ile otworów ma kula do kręgli?! - z uśmiechem na twarzy obserwował poirytowaną dziewczynę, która z niedowierzaniem wpatrywała się w telewizor. - Ile razy byłaś na kręglach zanim zaczęłaś pracę w kręgielni? - zakręcił szklanką z whiskey i wziął łyka bursztynowego płynu. - Raz. Ale nie grałam. Co to ma do rzeczy? - odwróciła się do niego , nie bardzo wiedząc co ma na myśli. - No właśnie, tyle lat się uchowałaś. Ta kobieta mogła nigdy nie być nawet w pobliżu kręgielni. - ściągnął stopy ze stolika i nachylił się do coolera z kostkami lodu, żeby napełnić jej pustą szklankę. - No dobra, ale chyba można to sobie wyobrazić jakoś, tak? - wstała z kanapy i podciągając dresy przeszła do kuchni. - A nie zastanawiać się nad pięcioma! - fuknęła jeszcze, zaglądając do lodówki. Obejrzał się za nią i po zrobieniu jej drinka wrócił do poprzedniej pozycji. Uwielbiał takie beztroskie, normalne wieczory, kiedy po prostu oglądali jakiś serial czy program telewizyjny, głośno komentowali, pili i dobrze się bawili w swoim towarzystwie. - Chyba zaczęła sobie wyobrażać, bo zastanawia się nad dwoma! - relacjonował jej przebieg gry w Milionerach, słysząc jak dziewczyna krząta się po kuchni. - Swoją drogą moglibyśmy się przejść na kręgle i te automaty. - zastanowił się głośno i podrapał za uszami psa, który wskoczył na kanapę obok niego. - Wybierz datę. Chcesz też... No kurwa mać! - wrzasnęła na tyle głośno i niespodziewanie, że w sekundę stał na nogach. - Pierdolony arbuz nawet przeciwko mnie! - zaczęła zawodzić, a kiedy znalazł się przy niej zauważył drobne kawałki owocu rozbryzgane na podłodze i szafkach. - Już nawet głodna nie jestem. - usiadła tam gdzie stała i z wściekłością w oczach strzepnęła z nogawki pestki. - Samo się posprząta. - roześmiał się, gdy pies przydeptał do nich i zaczął zajadać się. - Dawaj, zanim się sok rozniesie po całym mieszkaniu. - odwinął kilka listków papieru i rzucił jej rolkę, której nawet nie raczyła złapać. Siedziała naburmuszona, najwyraźniej obrażona już na cały świat. - Nic, tylko umrzeć. - skwitowała, obserwując kucającego chłopaka zbierającego na talerz resztki owocu. - Przyniesiesz mopa? - zerknął na nią, widząc jak pies zaczyna się kręcić po pomieszczeniu, a jego łapy pozostawiają mokre ślady. - Nie. - wydęła wargę i założyła ręce na piersi. - Dzieciaku, dzieciaku... - westchnął i złapał psa za obrożę. - Już, do pani zapraszam. - pchnął go za zadek w kierunku dziewczyny, a sam skoczył do łazienki po mopa. Uwinął się ze wszystkim w chwilę moment. - Wstaniesz? - stanął nad dziewczyną, ale nawet na niego nie spojrzała. - To nie moja wina, że arbuz cię zaatakował. Zrobić ci coś innego do jedzenia? - przeczesał jej włosy palcami, oplótł je na dłoni i po prostu pociągnął w górę, próbując zmusić dziewczynę do wstania. - Lisa? - kiedy nie zareagowała wzruszył ramionami i po prostu przeciągnął ją za włosy w kierunku salonu. - Ej, dobra już. To jednak boli! - złapała go nagle za nadgarstek, w dalszym ciągu wisząc za włosy. - No to już. - wyciągnął do niej rękę, ale zamiast wstać pociągnęła go do siebie. - Co ty robisz... - skarcił ją, ale zaraz uśmiechnął się, kiedy wzięła jego twarz w dłonie. - Kochasz mnie chociaż troszeczkę? - zapytała, gładząc kciukami jego policzki. - Nie troszeczkę. Bardzo. - roześmiał się, patrząc w te błyszczące oczy, w których kolorze mógł utonąć. - Bardzo, bardzo? - wydęła usta, próbując wyglądać niewinnie, ale nie zdało to egzaminu. - Bardzo, bardzo. - przytaknął jej i trącił nosem policzek. - To mnie zerżnij na tej podłodze. - zażądała, na co wybuchnął gromkim śmiechem.

Taka była. Z jednej strony anioł, nie człowiek. Dobra dusza, przekładająca problemy innych ponad swoje. Cierpiała w milczeniu, ale nauczył ją dzielić się nie tylko szczęściem, ale też problemami. Niewinna, często dająca się zawstydzić dwuznacznym komentarzem. Z drugiej strony istna bogini, którą nauczył lubić swoje ciało. Korzystała z tego, oj korzystała. Nauczył ją tak wielu rzeczy, ale sam też czerpał od niej garściami. Dopóki jej nie spotkał, nie sądził, że może być tak troskliwy wobec drugiego człowieka. Tak wyrozumiały i cierpliwy. Ciepły. Z wirażki, podróżnika zamienił się w domatora. I w całe nie było mu z tym źle. Na szczęście dziewczyna też raz na jakiś czas odczuwała potrzebę wyjazdu i uciekali razem, nawet na dobę. Była kochanką, przyjaciółką, ale też najlepszym kumplem z którym mógł pograć w FIFĘ, zrobić butelkę alkoholu i opowiadać sprośne żarty. Nie potrzebował wiele, ale jak się okazało dużo. Za dużo. Chciał jej przy swoim boku. A wszystko to roztrzaskało się w drobny mak. Nie płakał. Nie miał już siły na kolejne łzy. Uniósł głowę i spojrzał na panoramę miasta na tle pomarańczowego nieba. Kolejny dzień się kończył. Do jego uszu dobiegał śmiech i wesołe rozmowy, stukot pociągu pokonującego most nad Renem. Przesunął wzrokiem po sylwetkach ludzi spacerujących deptakiem po drugiej stronie rzeki i uśmiechnął się, przywołując kolejne wspomnienia. Mógł przysiąc, że słyszał ten jej śmiech, który bawił go bardziej niż przyczyna tej reakcji. Tylko wariaci są coś warci. Oni byli siebie warci. Obrócił w dłoniach metalową, zaplombowaną skrzynkę. Był w niej cały jego świat. Tym razem sprowadzony do popiołu. Z prochu powstałeś i w proch się obrócisz. Gdyby żył w pięknej bajce lub świecie Pottera, to mógłby zaraz obserwować odrodzenie jego własnego, pięknego feniksa. Teraz, wraz powiewem wiatru i nurtem rzeki obserwował tylko zakończenie tego długiego, ale jakże ekscytującego, rozdziału w swoim życiu. Oblizał spierzchnięte wargi i podniósł się z kamieni. Zarzucił na ramię plecak i ruszył dalej, szukać ukojenia i szczęścia, którego miał już nigdy nie zaznać.


----

🙏

Więc wiążę z nią nadzieję / Na węzeł gordyjski już nie wywinie sięOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz