- Lał, kochana! - Elżbieta szeroko uśmiechnęła się na widok Lisy, która właśnie przekroczyła próg domu. - Dzień dobry mamo. - dziewczyna zerknęła za siebie i przytrzymała Kubie drzwi, a później podeszła do kobiety, żeby się przywitać. - Nie wyglądają źle? - oplotła na palcu kosmyk włosów. - Kuba odmówił komentarza. - dodała jeszcze. Do tej pory nigdy nie miała na głowie peruki, ale wczoraj udało jej się zakupić dokładnie taką, jaką chciała, czyli z dłuższymi włosami z siwym ombre. - Wyglądasz wspaniałe. - Ela szczerze zachwyciła się. - A jak się czujesz? - zapytała jeszcze z troską w oczach i pocałowała w policzek syna, który właśnie stanął obok niej. - Jest w porządku. Jak zwykle. - Lisa wzruszyła ramionami i przeprosiła ich, wycofując się z pomieszczenia. - Kuba? - Elżbieta przyjrzała się młodszemu synowi. - Nie wiem, mamo. Wstała lewą nogą, chociaż już wczoraj wieczorem nie miała humoru. - bezradnie rozłożył ręce. Domyślał się, że dziewczyna nie jest szczęśliwa, że wyraził swoją dezaprobatę dla jej pomysłu noszenia peruki. Od samego rana towarzyszyły im drobne sprzeczki. Zaczęło się od tego, że po przebudzeniu się przyłapała Kubę na zabawie jej włosami i przyglądaniu się bliźnie, później padło o kilka słów za dużo, gdy chciała wypić kawę. Nastroju nie poprawiła też decyzja Kuby o przyjeździe do Ciechanowa Lamborghini zamiast Porsche. Niewiele brakowało, żeby cisnęła w kąt swoje rzeczy i oznajmiła, że nigdzie się nie wybiera. - Impreza aktualna? - dopytała jeszcze, bo spodziewała się znowu otwartego domu po koncercie, tak jak miało to miejsce w zeszłym roku. - Niby taaak, ale Maciek z bliźniakami coś chyba kombinuje. - podrapał się po brodzie i z odruchu chciał przeczesać włosy, jednak w porę przypomniał sobie, że je wczoraj skrócił. Opuścił rękę i oparł się o blat. - Będziesz ją miała na oku, jeśli nie będzie chciała jechać na koncert? - upewnił się, chociaż dobrze wiedział, że może liczyć w tej kwestii na swoją mamę. - Naprawdę sądzisz, że nie będzie chciała jechać? Przejdzie jej. Ziemniaki zaczęły się gotować, więc obiad za dwadzieścia minut. - oznajmiła jeszcze, dosypując nieco soli do buzującego na gazie garnka. - A, Krzysiek zaraz dojedzie i zje z nami. - przypomniał sobie jeszcze wychodząc z kuchni, a Elżbieta z uśmiechem kiwnęła głową.
- Co tam? - rzucił po znalezieniu dziewczyny w swoim pokoju. Siedziała z podciągniętymi kolanami w rogu łóżka, ze wzrokiem skupionym na ekranie telefonu. - Nic tam. - odparła, nie przestając drapać za uszami psa leżącego przy niej. - Jesteśmy już dwa tygodnie w Polsce, a jeszcze nic nie wróciło do normalności. - westchnęła i spojrzała na niego. - W jakim sensie? - dopytał, kładąc się na brzuchu. Podparł brodę na ręku i uważnie przyjrzał się jej. - Chyba w każdym. Chcę już swoje zoo z powrotem. Z Kacprem coś nie tak, schudł trochę... czekam na info jak matka wróci od weterynarza. - widział po niej, że przejęła się zdrowiem świnki morskiej, która z całej zwierzęcej ferajny była z nią najdłużej. - Ciechanów już wie, że przyjechałeś. - zebrała włosy na bok i położyła się na plecach z twarzą przy jego. - Zawsze szybko się rozchodzi. - ciepło uśmiechnął się do niej i przesunął wargami po linii jej szczęki. - Nawet nie pamiętam kiedy ostatni raz tu byliśmy. - przymknęła oczy i pozwoliła sobie na ciche westchniecie, kiedy błądził wargami po jej odsłoniętej szyi. - Jakoś przed Dubajem. - przypomniał jej, a na jego twarzy pojawił się głupi uśmiech, kiedy wrócił pamięcią do ostatniego przyjazdu do Ciechanowa. - Zaraz wycieczki ruszą na Płońską, a ja tak bardzo dzisiaj nie lubię ludzi... - zsunęła dłoń na jego kark, przytulając do siebie jego głowę. - Kilka tysięcy ich dzisiaj będzie. - zażartował i zmienił pozycję, żeby ułożyć się wzdłuż jej ciała. - Spróbuję nikogo nie zabić, ale niczego nie obiecuję. - mruknęła, wtulając głowę pod jego podbródek, kiedy zgarnął ją do siebie ramieniem. Głośno roześmiała się, kiedy poczuła na sobie ciężar psa, który poczuł się pominięty i także postanowił się przytulić. Tym bardziej zatęskniła za swoim czworonogiem i nie mogła doczekać się poniedziałku, kiedy wszystkie zwierzęta wrócą do domu. - A wy jak zwykle. Siema! - w drzwiach stanął roześmiany Krzysiek, a z pomiędzy jego nóg wystrzelił biały, futrzany pocisk. - Biggi, chodź do ciotki! - Lisa od razu usiadła i rozpromieniła się. - Mamy iść na obiad. - Kondracki wyciągnął telefon i nagrał jak jego pupil wita się z dziewczyną. - Zaraz do was dołączę. - oznajmiła, pozwalając żeby pies lizał ją po twarzy. - Dawno się nie widzieliśmy, co? Wyrosłem? - zaczęła rozpływać się nad futrzakiem, próbując równo rozdzielić głaski między oba walczące o jej uwagę psy.
Kiedy dołączyła do stołu chłopaki w najlepsze rozprawiali na temat nadchodzącego koncertu, a Ela słuchała ich z uśmiechem na ustach. - Prawie wystygło. - zwrócił się do dziewczyny, która usiadła obok niej. - I tak będzie smaczne. Mogę soku? - wyciągnęła rękę w kierunku butelki. Obejrzała się na Kubę, który żywo gestykulował, a oczy wręcz mu błyszczały z radości. - Nie mogą się doczekać wieczoru. - wtrąciła mama, widząc zapatrzoną Lisę. - Właśnie widzę. I wcale mnie to nie dziwi. - zaśmiała się, wkładając do ust pierwszy kęs mięsa. Sam widok szczęśliwego Kuby bardzo poprawił jej humor i poczuła, że zaczyna jej się udzielać ekscytacja koncertem. - Ymm... zaraz wracam. - Grabowski w pośpiechu zebrał z talerza resztę surówki, o mały włos nie dławiąc się przy tym i zerwał się od stołu. - Będzie mama na koncercie? - Lisa odprowadziła go wzrokiem, śmiejąc się z Krzyśka, który pobiegł zaraz za nim. - Mam taki zamiar, ale przygotuję im jeszcze przekąski na imprezę. Znowu będzie pełna chata. - kobieta uśmiechnęła się i dotknęła dłoni dziewczyny. - Pomyślałam sobie, że ten ślub to cudowny prezent dla niego. Zalegalizowaliście już w polskim urzędzie? - zapytała, wyraźnie zainteresowana. Już jakoś przebolała fakt, że nie była świadkiem tej wyjątkowej chwili i tylko czekała na moment, kiedy nie będzie musiała tego ukrywać. - Prezent to mam inny. A co do urzędu... Kompletnie nie wiem jak się do tego zabrać, poza tym za bardzo nie było czasu. - wzruszyła ramionami, chociaż tak naprawdę pozwoliła sobie na drobne kłamstwo. Dobrze znała całą procedurę, bo Kuba już jej wszystko opowiedział i dopytywał kiedy dopełnią formalności. Na szczęście zdążyła nieco ostudzić jego zapał i ostatecznie zgodził się na przełożenie tego na później. - Naprawdę cieszę się, że jesteś w rodzinie. - Elżbieta zaczęła zbierać puste talerze, a dziewczyna nawet nie zdążyła odpowiedzieć, kiedy do pomieszczenia z hukiem wpadli chłopaki, w zdecydowanie powiększonym składzie. Odłożyła sztućce i zmrużyła oczy przypatrując się jednemu z roześmianych mężczyzn. Nic nie mogła poradzić, że po prostu nie przepadała za nim. Nie zrobił na niej pierwszego dobrego wrażenia i do tej pory była w niej niechęć. - W sumie to wszystkich znasz. - Kuba ogarnął wzrokiem pomieszczenie. - W sumie dziewczyny się tylko nie poznały. - machnął ręką w kierunku Lisy, która chrząknęła i odsunęła się na krześle. - Właściwie to nie mieliśmy okazji. - stwierdziła spokojnie, wstając od stołu. - Hej. Miło cię poznać. - uśmiechnęła się ciepło do Igi, kiedy uścisnęły sobie dłonie. - Lisa. - wyciągnęła rękę do Filipa, a zdziwiony Kuba zmarszczył brwi. - Serio? Wydawało mi się, że się poznaliście. Przepraszam, czasami nie ogarniam. - roześmiał się, ale na jego twarzy było widać zakłopotanie. - Dużo masz tych znajomych. - Lisa przecisnęła się przez nich i wyciągnęła z kieszeni kurtki paczkę papierosów. - Czy mi się wydaje czy ona na starcie mnie nie lubi? - Filip podziękował Elżbiecie za propozycję obiadu i odwrócił się do Que. - Ma dzisiaj gorszy humor, nie zwracaj uwagi. - Lisa usłyszała jeszcze słowa Kuby, kiedy wychodziła z domu. Jasne, nie zwracaj uwagi. Ja może też nie będę i będzie przyjemniej. Wyszła na ulicę i rozejrzała się, a później przysiadła na schodku i odpaliła papierosa. Najbardziej czekała na spotkanie z Maćkiem, który zapewniał ją, że zobaczą się w Ciechanowie zaraz po ich przyjeździe, ale do tej pory milczał. Przez otwarte okno słyszała głośny śmiech mężczyzn, więc nie chcąc psuć im nastroju postanowiła przejść się po mieście, może nawet wybrać się już na zamkowe błonia, żeby zobaczyć jak wyglada sytuacja na miejscu.
CZYTASZ
Więc wiążę z nią nadzieję / Na węzeł gordyjski już nie wywinie się
Fiksi Penggemar„Patrzył na tę skuloną istotę, która od prawie roku była dla niego całym światem i niemal czuł bijące od niej emocje, które oplotły jego szyję, dusząc gardło niczym stryczek. Niemal wstrzymał oddech, czekając na jakieś słowa płynące z jej ust." Czy...